Moje 3 grosze o fotoradarach
Fotoradary to teraz modny i chwytliwy temat. Wszyscy o nich mówią i piszą. I ile osób tyle punktów widzenia. Osobiście należę do ludzi, którzy uważają, że fotoradary są potrzebne. Tak. Są potrzebne. Jednak…
… jednak musi być jakieś ale. Są potrzebne, ale nie w takiej ilości i nie w tych miejscach, w których obecnie się znajdują. Oczywiście nie myślę o wszystkich miejscach. Co to to nie. Czasem uda się postawić fotoradar w miejscu, w którym powinien się on znajdować.
Odnoszę wrażenie, że fotoradary stawia się nie dla bezpieczeństwa kierowców, lecz dla nabijania kasy państwa. Wszystko to robi się pod pretekstem bezpieczeństwa. Tak, pod pretekstem. Odnoszę wrażenie, że nikt nie dba o bezpieczeństwo kierowców. Najgorsze jest to, że nie ma z kim o tym porozmawiać. Nie ma osoby odpowiedzialnej za rozmieszczenie tego ustrojstwa i za bezpieczeństwo na drodze.
Wystarczy stosunkowo niewiele wysiłku i można poprawić bezpieczeństwo na naszych drogach. I nie mam na myśli budowy kolejnych kilometrów autostrad. To byłoby miłe, lecz jest raczej w sferze marzeń. I to bardzo odległych. Myślę o poprawieniu oznakowania dróg. Pozbyciu się zbędnych znaków. Bo na co ale na niedobór znaków nie możemy narzekać.
Każdy z nas codziennie na swojej drodze mija dziesiątki jeśli nie setki znaków. Tak. Setki. I nie chodzi mi o długie trasy. Czasem tak upstrzona znakami jest codzienna, kilkukilometrowa droga do pracy. Znaki są poustawiana bez większego sensu. Bez pomysłu. Czasem odnoszę wrażenie, że ktoś musiał wyrobić limit znaków do postawienia, bo inaczej premia by przepadła. Jest plan aby postawić 1000 dodatkowych znaków i trzeba go zrealizować. I nie chodzi o znaki informacyjne. Tych zazwyczaj jest zbyt mało lub nie są już aktualne. Chodzi o znaki nakazu, zakazu, ograniczenia prędkości.
Nie tędy droga. Znaków powinno być mniej. Powinny być też umieszczone „z głową”. Już po kilku minutach jazdy kierowca ich po prostu nie zauważa. Kiedy trzeba przejechać więcej niż 100 km wtedy znaki męczą. Po prostu męczą. Nie ostrzegają, nie zabraniają lecz męczą. To jest niebezpieczne. Zbyt dużo znaków, postawionych bez ładu i składu sprawia, że kierowcy nie dość, że ich nie dostrzegają to jeszcze ich nie przestrzegają.
I to jest złe. Niebezpieczne. Jednak z tym nikt nie walczy. Chodzą co prawda słuchy, że ma to się zmienić. Ale kiedy? Kiedy znaki będą naprawdę ustawiane z głową, w miejscach ku temu odpowiednich? Kiedy ktoś będzie to wszystko kontrolował? Kiedy widząc ograniczenie do 40 km będziemy wiedzieli, że trzeba jechać 40 km a nie, że to zapomniany znak, który pozostał po remoncie drogi we wrześniu?
Ktoś może powiedzieć – przecież można zgłaszać źle ulokowane znaki. No można. Ale po pierwsze kto ma na to czas, a po drugie to nic nie daje. Można zgłaszać a znak jak stoi tak stał. Czasem nie pomaga nawet pomoc mediów.
Aby poprawić bezpieczeństwo na drogach nie można szykanować kierowców. Trzeba także dać im coś w zamian. Mogą to być rozsądnie umieszczone znaki. Kierowcy to docenią. Naprawdę. Nikt z nas nie jest samobójcą. Każdy chce dojechać szczęśliwie do celu. Fotoradary umieszczone w odpowiednich miejscach, w miejscach gdzie jest naprawdę niebezpiecznie mogą zdziałać wiele dobrego. Są one jednak umieszczane w miejscach gwarantujących dobry zarobek. I to jest straszne.
Podobnie z policją i inspekcją drogową. Oni mają służyć pomocą. Mają sprawić aby kierowcy szczęśliwie dojechali do celu. Karanie mandatami chyba nie jest rozwiązaniem. Wszak mandatów jest coraz więcej a bezpieczeństwo na drogach jakoś od tego nie wzrosło. Dziwne. Czy policja musi się chować w przysłowiowych krzakach? Czy nie może być widoczna? Przecież każdy z na wielokrotnie widział, że wystarczy widok radiowozu aby wszyscy przestrzegali przepisów. A teraz mandat przyjdzie do domu. Miło. Trzeba będzie zapłacić. Następnym razem może pojadę wolniej. Jednak tym razem, którego dotyczy mandat, wcale nie jechałem bezpiecznie. Wszak dostałem mandat. To, że mogłem zabić kogoś lub siebie nie jest istotne. Więc może lepiej abonament dla wszystkich kierowców? Tysiąc złotych rocznie i można nie przestrzegać ograniczeń prędkości. Prawda, że ciekawy pomysł?
Spotykam się także ze stwierdzeniem, że za granicą Polacy potrafią przestrzegać przepisów. Zaraz też pojawia się teza, że związane jest to wysokością mandatów. Dlaczego nikt nie mówi, że związane jest to np. z nieznajomością języka obcego? Przecież jak nas zatrzymają to się nie porozumiemy. Więc lepiej jechać ostrożnie. Dlaczego nikt nie mówi, że tam gdzie Polacy jeżdżą ostrożnie i przestrzegają przepisów, przepisy są spójne a znaki ustawione prawidłowo? Dlaczego używane są tylko wygodne argumenty?
Politycy narzekają na prędkość. Pewnie uważają, że ograniczenie prędkości to klucz do rozwiązania problemów. Tak nie jest. Potrzebna jest edukacja kierowców, spójny system oznakowania, rozsądny system ustawienia fotoradarów, zmiana podejścia policji oraz rządzących, autostrady i obwodnice. Ja wymagam chyba zbyt wiele…
Na koniec apel do władnych tego kraju: Kierowcy to nie dojne krowy. Dajcie nam żyć, pracować i odpoczywać. Nie traktujcie nas jak skarbonek. Dajcie coś od siebie. Zaufajcie nam. My też chcemy żyć.
Podpisuję się pod tym postem obiema rękami!
A co z przypadkiem, gdy nie wiemy kto prowadził ?